Za nami naprawdę udany tydzień, jeśli nie liczyć pewnej porażki z carską Rosją w roli głównej. Doceniamy m.in. "Better Call Saul", "Nawiedzony dom na wzgórzu" i – niespodzianka – "The Walking Dead". Kity też się znalazły!
HIT TYGODNIA: "Better Call Saul" zachwyca i pozostawia w osłupieniu w finale 4. sezonu
Tak znakomity sezon "Better Call Saul" musiał się zakończyć świetnym finałem. Przyznajemy jednak, że nie spodziewaliśmy się, że "Winner" zrobi na nas aż takie wrażenie. W końcu Jimmy zmierzał w wiadomym kierunku od początku sezonu, raz po raz pokazując swoje mroczne oblicze – choćby w zeszłym tygodniu, gdy wylewał swoje żale, urządzając Kim potężną awanturę. Trudno było sobie wówczas wyobrazić, że lada moment czeka nas coś jeszcze bardziej wstrząsającego.
A jednak, widok triumfującego zwycięstwo nad "frajerami" z komisji Jimmy'ego wprawił nas w osłupienie porównywalne z tym, jakie musiała czuć zszokowana Kim. Przed momentem dogłębnie poruszona pięknymi słowami młodszego z braci McGillów o Chucku, a chwilę później z przerażeniem uświadamiająca sobie, że wszystko było tylko wyrachowanym pokazem. Ukoronowaniem przekrętu, jaki sama pomogła stworzyć, nie spodziewając się, że Jimmy będzie zdolny do takiego pokazu hipokryzji.
"It's all good, man!" – rzucił na odchodnym pękający z dumy bohater, a my mogliśmy się tylko bezradnie przypatrywać, jak facet, którego zdążyliśmy polubić ze wszystkiego jego wadami i zaletami, znika gdzieś, zastąpiony przez swoje oślizgłe alter ego. A przecież wcale nie musiało tak być. Widzieliśmy to jeszcze na początku odcinka w świetnej, zaskakującej i wzruszającej retrospekcji z Jimmym i Chuckiem jako gwiazdami karaoke.
Pokazanie tej dwójki w rzadkiej chwili szczerej braterskiej bliskości było ze strony twórców równie piękne, co okrutne. Uświadamiało bowiem w pełni, jak wiele poszło potem nie tak. Znając ich historię, wiemy, że wina nie leżała po jednej stronie, jednak zestawiając Chucka pomagającego pijanemu Jimmy'emu dostać się do mieszkania z tym drugim, wykorzystującym pamięć o bracie do własnych celów… Trudno było w tym momencie odczuwać względem Jimmy'ego sympatię.
A jakby mało było emocjonalnej karuzeli, dostaliśmy tu jeszcze jednego bohatera przekraczającego granicę, do której nie powinien się zbliżać. Mike, musząc rozwiązać problem Wernera, dobrze wiedział, że wkracza na drogę, z której nie będzie powrotu. My też mamy tego świadomość, dlatego kolejnego sezonu wyglądamy zarówno z niecierpliwością, jak i obawami. Wiemy przecież doskonale, dokąd to wszystko zmierza. [Mateusz Piesowicz]