"Fundacja" wraca z 3. sezonem i zachwyca nie tylko polskimi miejscówkami w wersji sci-fi – recenzja
Marta Wawrzyn
30 czerwca 2025, 15:00
3. sezon serialu "Fundacja" to idealny blockbuster na lato, łączący w sobie zalety politycznej intrygi w stylu "House of Cards" z widowiskowym science fiction. Dodatkowy plus dla widza znad Wisły to mnóstwo polskich miejscówek.
3. sezon serialu "Fundacja" to idealny blockbuster na lato, łączący w sobie zalety politycznej intrygi w stylu "House of Cards" z widowiskowym science fiction. Dodatkowy plus dla widza znad Wisły to mnóstwo polskich miejscówek.
"Fundacja" wraca na Apple TV+ już po raz trzeci i tym razem dostaliśmy kolejny powód, by czekać na nowe odcinki. 3. sezon, który borykał się z kłopotami za kulisami – najpierw strajki w Hollywood, potem problemy z showrunnerem Davidem S. Goyerem, który ostatecznie nie odszedł, tylko nadzorował produkcję z Los Angeles; a do tego też kwestie budżetowe – w dużym stopniu był kręcony w Polsce. Sprawdzamy, jak wyszło.
Fundacja sezon 3 – rozległy świat sci-fi i nowe postacie
3. sezon "Fundacji" (widziałam przedpremierowo dziewięć z dziesięciu odcinków) rozpoczyna się 152 lata po wydarzeniach z sezonu 2, w dużym stopniu skupiając się na wydarzeniach z książki "Fundacja i imperium" Isaaca Asimova, szczególnie tych związanych z wątkiem Muła, ale też zahaczając całkiem śmiało o "Drugą Fundację".
W momencie gdy zaczyna się akcja, Fundacja ma już znaczącą pozycję w galaktyce, zaś dynastia Cleonów coraz wyraźniej chyli się ku upadkowi. Wraz z pojawieniem się Muła (Pilou Asbæk, "Gra o tron"), tajemniczego dowódcy/watażki, który przejmuje kolejne terytoria, obie siły będą musiały przynajmniej spróbować współpracować. Człowiek uważany za pirata i barbarzyńcę okazuje się bowiem mieć supermoce, pozwalające mu kontrolować umysły (tak, serial zdradza to od samego początku).
Po stronie Fundacji świat ratować próbują Hari Seldon (Jared Harris) i Gaal Dornick (Lou Llobell), których relacja staje się na tym etapie całkiem partnerska – wręcz to ona jest tą, której przypada bycie bohaterką, podczas gdy jej mentora jest w tym sezonie dziwnie mało. Po stronie imperium mamy oczywiście kolejne klony Cleonów – wracają Cassian Bilton jako Brother Dawn, Lee Pace jako Brother Day oraz Terrence Mann jako Brother Dusk – i ich wierną, choć nie z własnej woli, androidkę Demerzel (Laura Birn).
To najbardziej chyba wypakowany wątkami i postaciami sezon "Fundacji", jako że twórcy serialu dodają coraz więcej od siebie, a do tego muszą jeszcze trzymać się oryginalnej osi czasu Asimova. Zaczyna się tak jak w książce: wakacyjna planeta Kalgan wpada w ręce Muła, a na miejscu są Toran Mallow (Cody Fern, "American Horror Story") i jego świeżo poślubiona małżonka Bayta (Synnøve Karlsen, "Ciała"), którym przypada w udziale uratowanie z rąk Muła klauna Magnifico Giganticusa (Tómas Lemarquis, "Blade Runner 2049") wraz z jego dziwnym instrumentem muzycznym, dosłownie hipnotyzującym tłumy. Młoda para wypada w serialu dość… specyficznie, jak miks Scotta i Zeldy Fitzgeraldów z dzisiejszymi incluencerami, ale z czasem prawdopodobnie polubicie i ich samych, i ich niekończące się przekomarzanki w uroczych dialogach.
Wśród nowych nabytków w obsadzie są jeszcze Alexander Siddig ("Gra o tron") jako doktor psychohistorii Ebling Mis, Cherry Jones ("Sukcesja") jako ambasadorka Quent, Brandon P. Bell ("Drodzy biali!") jako Han Pritcher, Yootha Wong-Loi-Sing (Really Love) jako Song, Leo Bill ("Becoming Elizabeth") jako burmistrz Indbur, a także Troy Kotsur ("CODA") jako Preem Palver, Pierwszy Mówca Drugiej Fundacji i wybitny psycholog. Niektórzy z nich – przede wszystkim Ebling Mis – dostają o wiele za mało czasu ekranowego, inni mają pozmieniane wątki albo są całkowicie dopisani. Serialowa "Fundacja" na pierwszym miejscu wciąż stawia postacie, które są z nami od początku, wynajdując mniej i bardziej mądre sposoby, aby mogły one żyć niemal wiecznie.
Fundacja sezon 3 – serialowy Muł prawie jak Donald Trump
W tym zatrzęsieniu wątków i twarzy nietrudno się pogubić, jeśli nie zna się książki, ale jednocześnie trzeba przyznać, że odkąd serialowa "Fundacja" złapała wiatr w żagle w 2. sezonie, to trzyma poziom. I to pomimo problemów produkcyjnych. Międzygalaktyczna gra w szachy jak robiła, tak robi wrażenie swoim rozmachem i skomplikowaniem, a także tym, w jaki sposób można to wszystko wciąż odnieść do naszych czasów.
O to, czy Donald Trump jest współczesnym Mułem, pytano już podczas jego pierwszej kadencji w Białym Domu, czyli lata przed powstaniem serialu, a teraz mam wrażenie, że to pytanie może trafić do mainstreamu. Zwłaszcza że Pilou Asbæk idzie w swojej roli na całość, nie bawiąc się w subtelności w swoim portrecie bezwzględnego typa, który leczy prywatne traumy i kompleksy, próbując zawłaszczyć cały wszechświat.
Po stronie Fundacji Gaal ma w 3. sezonie zdecydowanie ciekawszy wątek niż Hari, przemierzając czas i przestrzeń niczym główny bohater "Doktora Who", rozgrywając różne planety, a nawet rekrutując zaskakującego sojusznika. Zaś Lou Llobell wyciska coraz więcej z roli, która w tym sezonie momentami zmierza w zawadiackim kierunku, jakiego nie powstydziłby się Hober Mallow. Ten sezon zdecydowanie należy do niej.
Ciekawie jest też na Trantorze, jako że w tym momencie Seldon daje dynastii Cleonów jeszcze tylko cztery miesiące życia. Podczas gdy Brother Dusk szykuje się do tutejszej wersji wniebowstąpienia, a Brother Day urządza sobie nieustające wakacje w hipisowskim stylu (i Lee Pace jest prześwietny, mimo że przez znaczną część sezonu wygląda, jakby kompletnie nic nie robił), rządy nad galaktyką w praktyce przejmować zaczyna Brother Dawn, najmłodszy i w tym momencie najbardziej ogarnięty z klonów.
Wszystko to razem, zwłaszcza kiedy popatrzymy na otoczenie, w jakim wyleguje się całymi dniami hedonistyczno-nihilistyczny Brother Day, bardziej niż kiedykolwiek przypomina upadek imperium rzymskiego w wersji science fiction. Twórcy "Fundacji" raz mniej, raz bardziej sprawnie bawią się zabawkami, które świetnie znamy – nie tylko z prawdziwej historii Rzymu, ale też choćby z "Gwiezdnych wojen", choć warto pamiętać, że to George Lucas inspirował się Asimovem, a nie na odwrót – a efekt jest zaskakująco strawny i rozrywkowy, mimo że mówimy o dość wymagającej fabule.
Fundacja sezon 3 – polskie miasta na pierwszym planie
Jako jeden z najambitniejszych i najbardziej monumentalnych projektów Apple TV+ "Fundacja" przeszła długą drogę od imponującego, ale nudnego, pozbawionego życia i irytującego przesadnie licznymi zmianami wobec oryginału widowiska w 1. sezonie, do dynamicznego, wielowarstwowego sci-fi, które oglądaliśmy w 2. sezonie i które wciąż oglądamy – choć nie bez pewnych problemów. Wiadomo, że co złego, to nie Asimov, ale na tym etapie trudno już czepiać się Goyera i spółki o, niekiedy mocno łopatologiczne czy zwyczajnie niepotrzebne zmiany, i trzeba przyznać, że część z nich, na czele z trójką klonów rządzących rozległym Imperium Galaktycznym, opłaciła się.
Może to jeszcze nie "Gwiezdne wojny" ani nie "Battlestar Galactica", ale serialowa "Fundacja" zapisała się już na stałe jako jedno z najciekawszych politycznych widowisk science fiction w popkulturze. Idee Isaaca Asimova nie zestarzały się przez blisko sto lat ani trochę, a sposób ich przedstawienia w serialu nie jest zawsze bezproblemowy, ale na tym etapie stał się całkiem atrakcyjny. Twórcy złapali wiatr w żagle i sprawnie sterują tym gigantem, tak że potrafią sprawnie zamaskować nawet problemy produkcyjne.
Dla polskiego widza niebagatelne znaczenie będą mieć rodzime miejscówki, a tych jest naprawdę dużo. Swoje miasta rozpoznają mieszkańcy Warszawy, Wrocławia, Krakowa, Katowic i Lublina – rozpoznają i nierzadko zdziwią się kreatywnością ekipy "Fundacji". Jest lubelskie Centrum Spotkania Kultur, jest Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN i Muzeum Historii Polski w Warszawie, jest też budzący sensację występ wilanowskiej Świątyni Opatrzności Bożej, którą przystrojono w czerwone flagi. Spokojnie jednak, kontrowersje nie są uzasadnione – stołeczny kościół nie gra żadnego z budynków złego imperium, tylko siedzibę Rady Galaktycznej, a więc czegoś w stylu tutejszej wersji ONZ.
Przed wami dziesięć tygodni kosmicznego "House of Cards" i zawadiackich przygód następców Hobera Mallowa, a do tego zaskakujące sojusze, bitwy, romanse, przyjaźnie i rozważania egzystencjalne. "Fundacja", pomimo problematycznych początków, wyrosła na idealny blockbuster na lato – taki, który ma wiele do zaoferowania i fanatykom Asimova, i osobom, które nigdy jego książek nie trzymały w ręku. To wciąż nie jest i chyba już nigdy nie będzie serial wybitny, ale po obejrzeniu prawie całego 3. sezonu uważam, że nikt już mu nie odbierze zasług na ulubionym przez Apple'a poletku sci-fi.