"Na całego" chce być odtrutką na "Emily w Paryżu" – recenzja serialu Netfliksa od twórczyni "Dziewczyn"
Kamila Czaja
10 lipca 2025, 09:01
Nowy serial Leny Dunham to rozliczenia z komedią romantyczną i pocztówkowością "Emily w Paryżu". Tylko czy "Na całego" gra z konwencjami tak, że jutro będziemy o tym pamiętać?
Nowy serial Leny Dunham to rozliczenia z komedią romantyczną i pocztówkowością "Emily w Paryżu". Tylko czy "Na całego" gra z konwencjami tak, że jutro będziemy o tym pamiętać?
Można cringe'owy styl Leny Dunham lubić, można się na niego krzywić, nie można natomiast zaprzeczyć fenomenowi "Dziewczyn". Serial o irytujących młodych ludziach w Nowym Jorku był odtrutką na urocze wizje pokolenia Y w wielkim mieście, a poza uchwyceniem pewnego momentu drugiej dekady wieku, generacyjnych dylematów i uwikłań oraz Adamem Driverem sprzed gwiezdnowojennej sławy musiał mieć w sobie coś więcej. Wszak zaliczył mocny wzrost zainteresowania młodszych widzów w pandemii i stał się źródłem "contentu" lata po zejściu z anteny. I zasług dla historii telewizji nikt Dunham nie odbierze, nawet jeśli o jej kolejnych projektach (ktoś pamięta "Camping"?) pisano krytycznie.
Na całego – o czym jest nowy serial twórczyni Dziewczyn?
Można by wnioskować z dotychczasowej filmografii, że ta twórczyni albo zalicza wielki sukces, albo równie spektakularną klapę. Tymczasem na Netfliksa trafiło właśnie "Na całego" (polski tytuł traci oceniający wydźwięk oryginalnego "Too Much"), stworzone przez Dunham i jej męża, Luisa Felbera ("Catherine zwana Birdy"), w luźnym nawiązaniu do ich prawdziwego amerykańsko-brytyjskiego związku. I po obejrzeniu przedpremierowo dziesięcioodcinkowej całości zastanawiam się, jak w ramach jednego serialu można zrobić rzeczy i tak dobrze, i tak źle. Dawno bowiem nie miałam tylu problemów z oceną ogólną.
Zacznijmy od tego, co – mniej więcej – działa. Otóż towarzyszymy Amerykance, Jessice (Megan Stalter, "Hacks"), skrzywdzonej rozpadem wieloletniego związku z Zevem (Michael Zegen, który po "Wspaniałej pani Maisel" chyba utknął w rolach koszmarnych eksów). Ten zostawił ją dla szczuplejszej i odnoszącej influencerskie sukcesy Wendy (Emily Ratajkowski, "Easy"), a Jessica próbuje sobie radzić ze złamanym sercem i absolutną utratą wiary w siebie, nagrywając na prywatnym Instagramie monologi teoretycznie skierowane do aktualnej narzeczonej byłego. I oglądając ekranizacje prozy Jane Austen, gdzie rozległe brytyjskie posiadłości zaludniają szlachetni i pociągający panowie Darcy.
Gdy trafi się zawodowa okazja, by na kilka miesięcy zmienić otoczenie na Londyn, Jessica spakuje swoje wiktoriańskie nocne koszule, specyficznego psa i resztki życiowej energii, by zderzyć się z tym, że słowo estate niekoniecznie oznacza to, co w XIX-wiecznych powieściach. Za to pan Darcy się szybko objawi w postaci niespełnionego muzyka. Felix (Will Sharpe, "Biały Lotos") wprawdzie z czasem pokaże oblicze mniej pasujące do klasycznego amanta, ale Jessica wpadnie do tego czasu po uszy, zresztą z wzajemnością.
Na całego – niecukierkowy rom-com Leny Dunham
I ja ten romans przez większość serialu kupuję. Najbardziej podoba mi się odcinek 3., w którym bohaterowie po prostu przegadują noc – przy czym to oczywiście wciąż Lena Dunham, więc w roli przerywników konwersacji mamy sesje nieupiększanego seksu. To odcinek dla ludzi wychowanych na trylogii Richarda Linklatera, doprawiony oczywiście bezpruderyjnością twórczyni "Dziewczyn". I tylko szkoda, że cała miłosna historia nie trzyma tego poziomu, bo niestety kolejne kryzysy i godzenia się oraz nieprzekonująco przyspieszony finał stanowią wyzwanie nawet dla wyraźnej chemii głównej pary.
A co jeszcze na plus? Psychologiczna podbudowa związkowych dramatów. Długi odcinek 5. to historia relacji Jess i Zeva – od uroczego spotkania i uwielbienia po stopniowe zwiększanie toksyczności i cierpień. To zresztą historia nieco bardziej złożona, niż wynikałoby z tego, co widzieliśmy oczami głównej bohaterki do tej pory. Z kolei odcinek 7. (nie wiem, czemu akurat nieparzyste są lepsze) pokazuje wizytę Feliksa u rodziców, granych przez Stephena Fry'a ("Czarna Żmija") i Kaori Momoi (filmowe "Wyznania gejszy"). Tu w skondensowanej formie odkryjemy, skąd jego odwieczny opór wobec zaangażowania w trwalsze miłosne relacje. I nieźle wypada diagnoza, że o ile impuls do pracy nad sobą może wynikać z chęci bycia lepszym dla partnera/partnerki w nowym związku, to ileś trudnych spraw trzeba przepracować w pojedynkę.
Gdyby "Na całego" było tylko tym – opowieścią o pokiereszowanych i dalece nieidealnych ludziach, którzy mają szkodliwe przyzwyczajenia, koszmarne traumy wyniesione z domu i kartotekę złych związków, ale chcą razem coś zbudować i dla siebie przełamać wadliwe schematy – można by serial naprawdę docenić (znów: gdyby trochę bardziej zapracował na finał). Mielibyśmy do czynienia z nieco innym niż standardowe wykorzystaniem konwencji komedii romantycznej (nawet tytuły odcinków to zmodyfikowane tytuły klasyków gatunku), z czymś w rodzaju głębszego i kwestionującego kanony "anty-Emily w Paryżu". I starczyłoby na to pewnie pięć czy sześć przemyślanych odcinków, pokazujących kolejne etapy związku Jessiki i Feliksa oraz zaplecze wyjaśniające, skąd u nich "krok do przodu, dwa do tyłu".
Na całego marnuje wielką obsadę drugiego planu
W "Na całego" mamy jednak też "całą resztę". Choćby pracę Jess przy świątecznej reklamie, dla której kobieta w ogóle przyleciała do Anglii. To wprowadza ogrom jednowymiarowych postaci wokół Jess, na przykład sarkastycznego geja (komik Leo Reich), cyniczną koleżankę z pracy (Janicza Bravo, "Camping") i szefa (Richard E. Grant, "Franczyza"), nienadążającego za żoną (Naomi Watts, "Gypsy"). O tym, jak słabe są te zawodowe wątki, niech świadczy fakt, że nie ratuje ich nawet Andrew Scott ("Ripley"), w roli wydającej się zresztą recyklingiem postaci Matthew Rhysa z "Dziewczyn". Tylu świetnych aktorów i taki nijaki efekt. A co najmniej równie nieinteresujące okazuje się środowisko Feliksa, mimo że są tam aż trzy Polly.
Chwaliłam tło rodzinne Feliksa oraz kontekst poprzedniego związku Jessiki – i to podtrzymuję, ale po co było aż tak rozbudowywać ich światy? Odcinek z weselem kolegi Feliksa, gdzie jeszcze mocniej pokazano hipokryzję bogatych Anglików, niewiele wniósł, a rodzina Jess to też "zapychacz". Zostawiłabym ważną dla motywacji głównej bohaterki tęsknotę za zmarłych dawno ojcem (Kit Harington, "Gra o tron"). Jednak choć na papierze domostwo kobiet – babci (Rhea Perlman, "Studio"), matki (Rita Wilson, "Żona idealna"), siostry (sama Lena Dunham) – wygląda świetnie, to tu, zepchnięte na dalszy plan i nadmiernie uproszczone, tylko odciągają one uwagę od głównego wątku. Znów: tyle gwiazd i taki nijaki efekt. A już w romantyczną relację postaci granych przez Dunham i Andrew Rannellsa ("Dziewczyny") uwierzyć naprawdę nie sposób…
Na całego – czy warto oglądać serial Netfliksa?
W efekcie zaczęło się obiecująco, a co drugi odcinek aż do 7. był według mnie naprawdę dobry. Poza tym doceniam, że Stalter czuje specyficzną postać w stylu Dunham (czyli taką, która od powitania w kilka zdań przejdzie do dyskusji o seksie analnym), a Dunham, grając starszą siostrę, nijako przekazuje tu pałeczkę następczyni. Tylko co z tego, skoro reszta nie zadziałała, a pod koniec "Na całego" w ogóle wydaje się toczyć bez porządnego scenariusza, jako zbiór scen, z których część (na przykład te dotyczące dosłownego i wybranego siostrzeństwa) są udane, a inne zupełnie nie.
Po odcinku 3. zanotowałam sobie, że za ten odcinek wiele "Na całego" wybaczę. I długo tę zasadę stosowałam, słabsze momenty usprawiedliwiając mocnymi. Dużo jednak zależało od finału, a ten mnie nie przekonał. Ostatecznie więc zostaję w ocenie dość rozdarta. Nie odradzam, zwłaszcza jeśli ktoś lubi komedie romantyczne odcedzone z nadmiaru słodkości lub aż tak kocha "Dziewczyny", że zadowoli się nawet mniej od nich udanymi odsłonami kariery Dunham. Zresztą bywa "Na całego" bardzo dobre. Po prostu trudno nie zauważyć, że dziś, po "You're the Worst", "Fleabag" czy nawet "Starstruck", żeby zasłużyć na zapamiętanie, serial musi być bardzo dobry konsekwentnie, a nie tylko taki bywać.