"Wednesday" w 1. części 2. sezonu zamienia romanse na mrok, absurd i zabawę w detektywów – recenzja
Marta Wawrzyn
6 sierpnia 2025, 09:01
2. sezon "Wednesday" spełnia życzenia fanów (i Jenny Ortegi), bawiąc się różnymi odmianami horroru i dostarczając więcej mrocznych przygód w przerysowanej, stylowej oprawie. Recenzujemy bez spoilerów całą 1. część.
2. sezon "Wednesday" spełnia życzenia fanów (i Jenny Ortegi), bawiąc się różnymi odmianami horroru i dostarczając więcej mrocznych przygód w przerysowanej, stylowej oprawie. Recenzujemy bez spoilerów całą 1. część.
Najpopularniejszy anglojęzyczny serial w historii platformy Netflix powraca z nową porcją nieskomplikowanego, ale mającego wiele uroku funu. Serialowa widziała przedpremierowo całą 1. część 2. sezonu "Wednesday" (czyli cztery odcinki) i możemy powiedzieć, że jeśli pokochaliście serial wcześniej, to będziecie zadowoleni i teraz. Jest szansa, że nawet bardziej, bo zmiany na plus widać w "Wednesday" gołym okiem.
Wednesday sezon 2 – jak zmienił się serial Netfliksa?
Serial, za który odpowiadają showrunnerzy Alfred Gough i Miles Millar, wspierani przez reżysera Tima Burtona, nie wymyśla w 2. sezonie koła od nowa, ale wyraźnie widać, że posłuchano uwag i fanów, i głównej gwiazdy. Na dzień dobry powracamy wraz z Wednesday Addams (Jenna Ortega) do Akademii Nevermore, gdzie czekają ją kolejne młodzieżowe przygody z wyraźnym dodatkiem horroru. Nasza bohaterka spędziła lato z książką Goody, trenując zdolności parapsychiczne i ścigając seryjnego mordercę, a teraz jest już gotowa na nowe wyzwania. Te zaś pojawiają się z miejsca, bo na Addamsównę czekają aż dwa tajemnicze morderstwa – plus grono natrętnych fanek. A do tego jeszcze konieczność poruszania się po meandrach różnych relacji społecznych.
2. sezon "Wednesday" stawia nietypową nastolatkę w roli detektywki i heroiny, która raz jeszcze będzie musiała uratować świat, choć ten wkurza ją bezgranicznie. Pierwsze cztery odcinki ogląda się jak rasowy kryminał, utrzymany w charakterystycznej dla Tima Burtona przerysowanej stylistyce, w której gotycki horror przełamywany jest czarnym humorem, absurdem i ogólną dziwnością, a całość sprawia w sumie lekkie i przyjemne wrażenie, będąc przy tym znacznie mroczniejszym miksem niż 1. sezon hitu Netfliksa.
Jeszcze więcej horrorowych atrakcji – które zapowiadała i o które walczyła sama Ortega – ma być w 2. części sezonu, niemniej już cztery pierwsze odcinki wystarczają, by stwierdzić, że twórcy "Wednesday" naprawdę słuchają swoich fanów. Co oczywiście nie znaczy, że wszystko jest trafione. Podobnie jak w 1. sezonie, otrzymujemy miszmasz, gdzie nie wszystko dobrze działa, a część wątków ma się ochotę wręcz przewijać.
Wednesday sezon 2 – jak wypadają nowe postacie?
Zgodnie z tym, co obiecano, Wednesday w 2. sezonie nie romansuje. Banalne trójkąty miłosne nie zostały nam całkiem oszczędzone, ale na szczęście nie dotyczą już głównej bohaterki, do której mocno nie pasowały. Tym razem obdarowano nimi Enid (Emma Myers), spędzającą sporo czasu pomiędzy dwoma chłopakami. Cóż, ktoś widać musi.
Catherine Zeta-Jones (Morticia Addams), Luis Guzmán (Gomez Addams) i Isaac Ordonez (Pugsley Addams) są w stałej obsadzie serialu, co oznacza, że oglądamy ich praktycznie w każdym odcinku. O ile Pugsley został wpisany w fabułę naturalnie – po prostu poszedł do tej samej szkoły co siostra i dostał uroczo komediowy własny wątek – o tyle rodzicom Wednesday trzeba co chwila wynajdować jakieś preteksty, żeby mogli wpadać do serialu. Co w końcu staje się dość męczące i nie przynosi na razie fajerwerków, ponieważ relacja córki z matką póki co czeka jeszcze na pogłębienie.
Na drugim planie zaroiło się od znanych nazwisk: jest Steve Buscemi ("Zakazane imperium") jako nowy dyrektor, Billie Piper ("Nienawidzę Suzie") jako nauczycielka muzyki, Joanna Lumley ("Absolutnie fantastyczne") w roli babci Wednesday, a do tego m.in. Thandiwe Newton ("Westworld"), Evie Templeton ("Powrót do Silent Hill"), Owen Painter ("Małe wielkie historie") i Noah Taylor ("Park Avenue"). W pewnym momencie pojawia się wręcz problem nadmiaru postaci i wątków, tak że mało która z pobocznych historii rzeczywiście daje radę wybrzmieć, a niektóre kończą się już w 1. części sezonu.
Są momenty, kiedy wręcz chce się zapytać, po co tyle znanych nazwisk i taki tłok na drugim planie, skoro i tak oglądamy "Wednesday" przede wszystkim dla Jenny Ortegi i jej genialnego deadpana. Część postaci wyraźnie jest tylko po to, żeby być, a nie cokolwiek wnosić – a część znanych nazwisk po to, abyśmy mieli o czym rozmawiać. Podobnie jak "Stranger Things", pod względem skali produkcji serial o sarkastycznej Addamsównie idzie w kierunku blockbustera i to zrozumiałe, że Netflix chce szumu.
Wednesday sezon 2 – wciąż warto oglądać, ale…
Przy okazji 1. sezonu nazwaliśmy "Wednesday" "makabreską dla nastolatków, w której jest więcej teen dramy niż Burtona", i to się nie zmienia. Styl kultowego reżysera – jego surrealizm, oniryzm, dziwaczność i fantazyjność – oraz wyśmienite aktorstwo Ortegi były i pozostają tym, co odróżnia hit Netfliksa od przeciętnej młodzieżówki The CW.
Gdyby nie ten fenomenalny duet twórczy, jak również gigantyczna kasa włożona w miejscówki, scenografię, kostiumy, efekty specjalne itp., itd., oglądalibyśmy dość banalną nastoletnią historyjkę, w której jest trochę mroku i tajemnicy, trochę romansu, trochę przyjaźni, trochę szkolnych perypetii, a momentami nawet znajdzie się nawet miejsce na głębszą, ale nie za głęboką myśl o tym, jak to jest być odmieńcem w wieku kilkunastu lat – ale w sumie niewiele więcej. Burton robi ogromną różnicę, Ortega też.
Fabularne schematy prędzej czy później stają się zauważalne, ale dzięki temu, że sezon podzielono na pół (2. część zadebiutuje 3 września), nie mamy czasu znudzić się "Wednesday". Twórcy dbają o dobre tempo i robią wszystko, aby cały czas się działo. A że treści w tym wszystkim jest niewiele? No cóż, Netflix. Po wielowarstwowe serialowe dramy wypada udać się gdzie indziej. Podobnie zresztą jak po rzeczywiście dobre historie kryminalne czy prawdziwie mocne horrory. "Wednesday" była i dalej pozostaje historyjką dla nastolatków oraz tych dorosłych, którzy szukają miłego guilty pleasure, aby oderwać się na chwilę od rzeczywistości po kolejnym dniu harówki w Mordorze.
Moment emisji dla tego popkulturowego cukiereczka w słodko-mrocznym wydaniu wybrano tym razem idealnie. Dopóki nie udajemy, że chodzi tu o coś więcej niż tonę letniego funu, "Wednesday" sprawdza się idealnie. Na szczęście udawać mi się nie chce – podobnie jak krytykować serialu Netfliksa za to, że nie chce być tym, czym mógłby być. Oglądajcie, bawcie się dobrze i nie zapomnijcie wrócić we wrześniu po więcej.