"Heweliusz" to prawdziwy polski "Czarnobyl". Oto dlaczego będzie ogromnym hitem – recenzja serialu
Nikodem Pankowiak
3 listopada 2025, 08:01
W Polsce wciąż mamy duże zapotrzebowanie na produkcje, które udowodnią, że wreszcie doścignęliśmy świat i potrafimy tworzyć seriale na najwyższym poziomie. "Heweliusz" jeszcze przed premierą zdawał się być do tego idealnym kandydatem. Czy podołał wyzwaniu?
W Polsce wciąż mamy duże zapotrzebowanie na produkcje, które udowodnią, że wreszcie doścignęliśmy świat i potrafimy tworzyć seriale na najwyższym poziomie. "Heweliusz" jeszcze przed premierą zdawał się być do tego idealnym kandydatem. Czy podołał wyzwaniu?
Chyba żadnego polskiego serialu nie wypatrywałem tak jak "Heweliusza". Od pierwszej zapowiedzi, prezentacji pokaźnej i wypełnionej gwiazdami obsady oraz informacji, że za produkcję będą odpowiadali Jan Holoubek i Kasper Bajon ("Wielka woda"), byłem przekonany, że to może być projekt, z jakim w Polsce jeszcze nie mieliśmy do czynienia. Mam zresztą wrażenie, iż osób podzielających to zdanie jest znacznie więcej. Teraz, po długim okresie wyczekiwania – zdjęcia do serialu zakończyły się w sierpniu zeszłego roku – wreszcie możemy skonfrontować nasze wyobrażenia z rzeczywistością. Czy "Heweliusz" to faktycznie serial, jakiego jeszcze w Polsce nie było? Przedpremierowo oceniamy na Serialowej liczącą pięć odcinków całość.
Heweliusz – o czym jest polski serial Netfliksa?
Jan Holoubek stał się Janem Długoszem naszych czasów – hydrologicznym Janem Długoszem, jak w rozmowie z Serialową (która wkrótce się ukaże) określili go Jacek Koman i Michał Żurawski. Trzy lata temu reżyser zabrał nas do Wrocławia w czasie powodzi tysiąclecia, a teraz przypomina o innym tragicznym, choć chyba bardziej zapomnianym wydarzeniu z naszej współczesnej historii, czyli katastrofie promu Heweliusz, który 14 stycznia 1993 roku płynął ze Świnoujścia do szwedzkiego Ystad. W katastrofie życie straciło 56 osób – wszyscy pasażerowie statku i większość jego załogi. Ale dlaczego właściwie Heweliusz zatonął? Czy winnego da się wskazać palcem?
Choć w oficjalnym śledztwie wskazywano na błędy załogi promu, na czele z kapitanem Andrzejem Ułasiewiczem (Borys Szyc, "Warszawianka"), to tak naprawdę do dziś nie znamy całej prawdy o wydarzeniach, które rozegrały się nocą na Bałtyku (a także nieco wcześniej w porcie). Jeśli ktoś liczy na to, że w serialu Netfliksa padnie jednoznaczne, autorytarne stwierdzenie, dlaczego tak naprawdę Heweliusz zatonął, może być po seansie rozczarowany. Twórcy oczywiście prezentują tutaj swoje teorie, ale jednocześnie nie przesądzają w stu prodcentach o niczym. Prawdy być może nie poznamy nigdy, ale Netflix swoim serialem z pewnością przywróci pamięć o ofiarach tej katastrofy.

Warto jednak pamiętać, że "Heweliusz" to przede wszystkim serial fabularny – i jako taki będzie tutaj oceniany. To nie w nim powinniśmy szukać odpowiedzi na pytania o katastrofę, nawet jeśli wydaje się, że produkcja Netfliksa naprawdę wiernie odtwarza to, co wydarzyło się na promie, i nie szuka taniej sensacji. Duetowi Holoubek i Bajon trzeba oddać, że to, co działo się tuż przed katastrofą, w jej trakcie i już po niej – to zresztą najważniejsza część całego serialu – przedstawili z dużym wyczuciem. Z ich serialu po prostu bije szacunek do zmarłych ofiar katastrofy i tych, którzy przeżyli, ale również zostali przez nią dotknięci. Nie ma mowy o żadnym wykorzystywaniu, jest próba przywrócenia godności i ponownego wyciągnięcia całej sprawy na światło dzienne.
Katastrofa Heweliusza od lat nie istnieje w zbiorowej świadomości Polaków, choć to przecież nasz pierwszy w III RP Smoleńsk, który wydarzył się na wiele lat przed prawdziwym Smoleńskiem. Dopiero w ostatnich latach coś się zaczęło w tej kwestii zmieniać. Niemal dokładnie rok temu wydawnictwo Czarne opublikowało książkę Adama Zadwornego o katastrofie i choć serial zdobędzie na pewno większy rozgłos, to właśnie w niej szukałbym prawdy o katastrofie, zaś do produkcji Netfliksa zwracałbym się po emocje. Serialowy "Heweliusz" to jednak, jak już wspomniałem, fabuła, która bardziej oddaje całą atmosferą po katastrofie promu, niż kurczowo trzyma się prawdy historycznej, ale jednocześnie jest mocnym oskarżeniem pod adresem Polski z czasów transformacji.
Research, jakiego dokonali Kasper Bajon i producenci, robi wrażenie – jeden z członków obsady przekonywał mnie nawet kiedyś na offie, że wykonali jeszcze większą pracę niż Nadworny – ale formuła serialu wymaga od nich czasem pójścia na skróty, tworzenia bohaterów będących zlepkiem kilku autentycznych postaci czy pewnego ubarwiania lub wręcz spekulowania. Mimo to łatwo wywnioskować, że zdaniem twórców za katastrofę promu w dużej mierze, choć nie tylko, odpowiada dobrze nam już znana polska prowizorka. Konkretów nie będę tu przytaczał, ale skala niekompetencji, malwersacji i zamiatania pod dywan prawdy o Heweliuszu i jego zatonięciu jest wręcz kosmiczna. Dlatego też serial ma szansę wywołać sporą burzę i sprawić, że katastrofa, która zdefiniowała początek lat 90., będzie roztrząsana na nowo.
Heweliusz to więcej niż serial o katastrofie promu
Sama produkcja już na wstępie rzuca widzów w wir wydarzeń – pierwsze minuty "Heweliusza" to katastrofa w jej końcowej fazie – gdy wiadomo już, że prom na pewno zatonie, a załoga i pasażerowie walczą o przeżycie i próbują ewakuować się z idącego na dno statku. Jesteśmy świadkami kompletnego chaosu, którego wrażenie potęgują szalejący wiatr i morskie fale, a dopiero z czasem dowiemy się, co do niego doprowadziło. Te pierwsze sceny mogą robić wrażenie i z pewnością zostaną z nami na dłużej, zwłaszcza że jako widzowie jesteśmy wtedy na nie kompletnie nieprzygotowani.
Później jednak morze cichnie, a my i bohaterowie serialu zostajemy z konsekwencjami katastrofy Heweliusza. I to na nich właśnie skupia się serial Netfliksa. W kolejnych odcinkach poznamy kulisy śledztwa, a właściwie "śledztwa", w którym z góry przesądzono o pełnej odpowiedzialności kapitana statku, poznamy perspektywę rodzin ofiar oraz tych, którzy cudem uszli z życiem. Każdy z bohaterów na swój sposób będzie mierzył się z tym, co wydarzyło się na Bałtyku, ale o nich wszystkich można powiedzieć, że są niewliczonymi w statystyki, bo wciąż żywymi, ofiarami zatonięcia Heweliusza.

W całej historii szalenie istotny będzie także kontekst historyczny. Mamy rok 1993, Polska od kilku lat jest wreszcie prawdziwie wolna, ale wciąż unosi się nad nią smród komuny oraz mniejszych i większych układów i układzików, które wpłyną na całe śledztwo. Od samego początku da się odczuć, iż szumne zapowiedzi o dojściu doprawdy o katastrofie to właśnie tylko to – zapowiedzi, z których nic nie wynika. Ważniejszy od prawdy będzie bowiem interes armatora, czyli interes państwa. I tylko interesem jednostek, które na Heweliuszu straciły życie lub bliskich, nikt nie będzie się przejmował.
Dlatego też właśnie sceny na lądzie, już po katastrofie, uznaję za najmocniejszy punkt całego serialu. Błyszczy w nich cała czwórka aktorów wcielających się w głównych bohaterów. Konrad Eleryk ("Pati"), jako Witold Skirmuntt – członek załogi Heweliusza, który cudem uszedł z życiem z katastrofy i zdaje się wiedzieć o niej więcej, niż mówi – zalicza tutaj bez wątpienia swoją życiową rolę. Magdalena Różczka ("Rojst") jako wdowa po kapitanie Ułasiewiczu i Justyna Wasilewska ("Krucjata") grająca żonę jednego z pasażerów, którzy zginęli na statku, doskonale oddają dramat rodzin ofiar. Michał Żurawski ("Kruk") świetnie portretuje Piotra Bintera, drugiego kapitana Heweliusza, który rozumie, że równie dobrze to on mógł w dniu zatonięcia promu znaleźć się na pokładzie, a teraz, w czasie śledztwa, jest jedną z niewielu osób, którym faktycznie zależy na dotarciu do prawdy.
O obsadzie, tej pierwszo-, jak i drugoplanowej, mogę mówić wyłącznie w samych superlatywach. Nie będę wymieniał wszystkich, bo lista nazwisk jest zwyczajnie zbyt długa – Jacek Koman, Andrzej Konopka, Tomasz Schuchardt (oczywiście), Jan Englert, Anna Dereszowska, Michalina Łabacz, Mirosław Zbrojewicz… Twórcy serialu zgromadzili tu prawdziwy polski gwiazdozbiór, który dodatkowo ma chyba podkreślać skalę całego projektu. Skalę, która oczekiwania wobec serialu, określanego już jako w historii Polski najdroższy, największy i w ogóle naj, winduje na poziom trudny do doskoczenia. No i faktycznie, "Heweliusz" nie zawsze doskakuje do tej bardzo wysoko zawieszonej poprzeczki. I choć finalnie mamy do czynienia z produkcją, o której będzie się mówić długo, to jednak w dużej mierze będzie to zasługa opowiadanej historii.
Heweliusz – czy warto oglądać serial o katastrofie promu?
Przede wszystkim momentami brakuje mi tu prawdziwych ludzkich emocji. Jasne, są momenty chwytające za serce – zwłaszcza w scenach z udziałem Różczki czy Wasilewskiej. Są także takie, gdy widza rozsadza bezsilność i złość, jak na przykład w scenach procesu w Izbie Morskiej, gdzie jesteśmy świadkami, jak w blasku reflektorów prawda przegrywa z kłamstwem. Trochę zbyt często jednak "Heweliusz" wygląda jak ekranizacja artykułu z Wikipedii, chwilami brakuje mu subtelności i pewne rzeczy pokazuje zbyt wprost, jakby koniecznie trzeba było uświadamiać widzom, z jak ważnym tematem obcują, i zgarnąć za to kilka dodatkowych punktów.
Bo jestem przekonany, że te dodatkowe punkty "Heweliusz" zdobędzie i nawet jeśli serialem wybitnym nie jest, to na długo zapadnie widzom w pamięć. Gdybym miał szukać analogii, powiedziałbym, że to taki polski "Czarnobyl", nie tylko ze względu na fakt, że oba seriale opowiadają o katastrofach, o których prawdę próbowano tuszować. Serial HBO, choć niewątpliwie bardzo dobry, nie zasługuje na numer 1 na liście najlepszych seriali na Filmwebie i zapewne by się tam nie znalazł, gdyby nie historia, którą opowiada. "Heweliusz" też nie budziłby aż takich zachwytów, jakie na pewno wzbudzi, gdyby był kompletną fikcją. Dodatkowo serial Netfliksa wygląda jak pójście za ciosem po "Wielkiej wodzie" – tamta produkcja była już przedsięwzięciem jak na Polskę bardzo dużym, no to teraz musieliśmy dostać coś jeszcze większego.

I ten rozmach faktycznie widać. Nawet jeśli obrastające już legendą zdjęcia katastrofy morskiej, kręcone w specjalnym studiu w Belgii, wyglądają momentami nieco sztucznie, to nie da się ukryć, że czegoś takiego w polskich serialach jeszcze nie widzieliśmy. Same sceny morskie należy tu jednak traktować jako dodatek – momentami bardziej, momentami mniej imponujący – do tego, co dzieje się już po zatonięciu statku. Ich funkcją jest przede wszystkim uświadomienie widzom, o jak wielkiej tragedii i jak wielkim żywiole mówimy. Prawdziwa siła serialu Netfliksa tkwi jednak zupełnie gdzie indziej, najważniejszy pozostaje dramat rozgrywający się już po tym, jak morze ucichnie.
"Heweliusz" finalnie jest serialem bardzo dobrym. Tylko i aż. Choć bardzo bym chciał, bo nigdy nie wyczekiwałem tak żadnego polskiego serialu, nie mogę jednak mówić o prawdziwym arcydziele. Może to być kwestią zbyt wysokich oczekiwań, jakie miałem jeszcze przed premierą, ale też sam tych oczekiwań nie nakręciłem, ktoś mi w tym skutecznie pomógł. Doceniam jednak próbę zmierzenia się z trudnym i zapomnianym już wątkiem z naszej najnowszej historii. Doceniam też dylematy moralne, przed jakimi postawieni zostają bohaterowie serialu, ale podczas seansu miałem czasami wrażenie, że ktoś na siłę próbuje przekonać mnie o wyjątkowości całego projektu. A jednak "Heweliusz" wyjątkowy nie jest, choć to, co widzimy, spokojnie wystarcza, by został uznanym najlepszym polskim serialem tego roku – z dużą przewagą nad konkurencją – i jednocześnie stał się kolejnym wielkim hitem Netfliksa.