"Kocham LA" jest jak te dawne hity HBO. Pruderyjni widzowie nie mają tu czego szukać – recenzja serialu
      Karol Urbański
3 listopada 2025, 08:46
Od dziś na HBO i HBO Max dostępny jest nowy oryginalny serial komediowy. Rzućcie okiem, czy warto oglądać "Kocham LA", za które odpowiada ceniona aktorka i komiczka Rachel Sennott.
Od dziś na HBO i HBO Max dostępny jest nowy oryginalny serial komediowy. Rzućcie okiem, czy warto oglądać "Kocham LA", za które odpowiada ceniona aktorka i komiczka Rachel Sennott.
Jak zrobić karierę w Los Angeles i nie zwariować? To hasło wydaje się przyświecać pierwszemu autorskiemu serialowi Rachel Sennott ("Na dnie", "Idol"), który przez długie miesiące był reklamowany przez HBO jako "niezatytułowany projekt". W końcu zdecydowano się na "Kocham LA", choć w tej miłości jest tyle samo adoracji, co żalu; tyle samo zachwytu nad wspólną przyszłością, ile strachu przed nagłym odrzuceniem. Nic zresztą dziwnego, skoro komediowy projekt skupia się na "wchodzących w dorosłość" dwudziestokilkulatkach z branży, która nie bierze jeńców.
Kocham LA – o czym jest serial komediowy od HBO?
Osiem półgodzinnych odcinków (widziałem przedpremierowo wszystkie z nich) spędzimy w towarzystwie Mai i jej ekscentrycznej kliki. Bohaterka portretowana przez Sennott jest agentką talentów, która desperacko chce rozwinąć zawodowe skrzydła. Szansa, by to zrobić, pojawia się wraz z Tallulah (Odessa A'zion, "Until Dawn") – nieaktualną przyjaciółką i aktualną influencerką rozdzieloną z Maią przez niewypowiedziany wprost konflikt. Dziewczyna wpasowuje się w miasto niczym LeBron James w boiska NBA i szybko wywraca życie kumpeli o 180 stopni.

Jedni – tacy jak rozpieszczona i naiwna Alani (True Whitaker, "Ojciec chrzestny Harlemu") – są zachwyceni jej energią, podczas gdy drudzy, jak choćby cyniczny stylista Charlie (Jordan Firstman, "Nauczyciel angielskiego") zerkają z dystansem na tornado, które ta rozpęta lada moment. W pracy Mai Tallulah staje się perfekcyjną kandydatką na materiał reklamowy, tymczasem w domu – który protagonistka dzieli ze swoim chłopakiem, nauczycielem hiszpańskiego, Dylanem (Josh Hutcherson, "Igrzyska śmierci") – ten ludzki wulkan energii wybucha, tryskając lawą we wszystkie kąty i burząc ustalony wcześniej porządek.
Podobnie jak "Dziewczyny" – z którymi coraz częściej zestawia się serial Sennott – "Kocham LA" ilustruje ten specyficzny czas w życiu, który zaczęliśmy już kolektywnie określać kryzysem wieku ćwierćwiecza. Jeśli kultowy projekt Leny Dunham relacjonował, jak w "drugą dorosłość" wchodzą nowojorscy milenialsi, tak nowa komedia HBO pokazuje, z czym mierzą się "zetki" w metropolii przesiąkniętej nepotyzmem, otwartą seksualnością i przemysłem rozrywkowym. Sennott lustruje ją przez krzywe zwierciadło – bliskie absurdowi znanemu z "Girls", ale też homogenicznemu charakterowi "Seksu w wielkim mieście".
Kocham LA – czy to nasze nowe Dziewczyny od HBO?
"Kocham LA" to bowiem wycinek rzeczywistości miasta aniołów uzależnionych od hedonizmu, mediów społecznościowych i operacji plastycznych. Twórczyni serialu – która zjadła zęby na internetowej komedii spod znaku kuriozów życia miłosnego czy ironicznych reelsów o pokoleniu Z – opisuje bliskie jej realia życia kalifornijskich "it girls" epoki Instagrama. Bohaterami serialu nie są zatem ludzie tacy jak ja czy ty, tylko ci, których wieczorem oglądamy na ekranie smartfona – uprzywilejowane "nepo babies" pokroju Alani (grana przez córkę Foresta Whitakera!) czy przesiąknięte sławą influencerki (w jednej z ról m.in. Quenlin Blackwell).

Serial traci na tym uniwersalny charakter, przez który "Dziewczyny" pokochano pod każdą szerokością geograficzną, ale z drugiej strony oddaje cenny portret konkretnego miejsca i czasu w perspektywie pokolenia ustalającego trendy. Tak mógłby wyglądać niesławny "The Idol" w swej pierwotnej wersji czy zapomniana nieco "Ekipa", gdyby zrebootowali ją scenarzyści "Atlanty" do spółki z producentami seksownych reality shows. Pomimo gruntu wyjątkowo podatnego na odniesienia serial Sennott nie cierpi jednak na brak osobliwego charakteru i głosu u steru, który zaczyna wreszcie wychodzić z internetowej bańki.
Osobowość Sennott – odtwórczyni głównej roli, showrunnerki, scenarzystki, a nawet reżyserki finałowego odcinka – przesiąka "Kocham LA" na wskroś. Ukochana zarówno przez nowe amerykańskie kino niezależne (na koncie ma m.in. ceniony komediodramat "Shiva Baby" czy horror "Bodies, Bodies, Bodies" od A24), jak i genziarskie algorytmy TikToka aktorka odnalazła swą niszę w ironicznej komedii – takiej, która ceni autentyczność i bezpośredniość, a przy tym rozedrganie emocjonalne czy przełamywanie seksualnego tabu. Trudno się dziwić, że serial HBO promowany jej nazwiskiem podkreśla te elementy.
"Kocham LA" to najseksowniejszy tytuł sezonu – i bynajmniej nie oznacza to, że bohaterowie grzmocą się na ekranie co pięć minut. OK, serial może i otwiera całkiem zabawna scena seksu z trzęsieniem ziemi w tle, ale moje prywatne wyróżnienie wolałbym uzasadnić energią i tonem, który na Zachodzie z powodzeniem zwykło określać się mianem "slutty". Ten mieści się m.in. w brawurowej pracy kostiumografek, odważnych fragmentach, nieskrępowanym humorze, a nawet nieoczywistych wyborach muzycznych. Jeśli wolicie pruderię, nie jest to serial dla was.
Kocham LA – czy warto oglądać serial komediowy HBO?
Fakt, że Sennott i wielu z jej współpracowników wywodzi się z internetu, nie uszedł uwadze pokoju scenarzystów zebranego przy okazji "Kocham LA". Do tej pory telewizja nie ugryzła jeszcze zjawiska rynku influencerów w zadowalającym stopniu i wydaje się, że serial HBO jest na dobrej drodze, by to zmienić. Komedia nie tylko satyryzuje marketingowe manipulacje pokroju queerbaitngu i wyśmiewa przekręty takie jak farmy klików, ale odsłania też społeczne mechanizmy, którym nierzadko ulegamy, scrollując palcem w ten czy inny sposób.

Środowisko charakteryzujące wyżej opisany świat nie przystoi tzw. normalsom, co świetnie obrazuje scena, w której szefowa Mai – gościnnie grana przez Leighton Meester z "Plotkary" – komentuje wybór jej partnera. "Zawsze możemy celować wyżej" – słyszymy z ust prezeski agencji talentów, która w rozmowie z Serialową stwierdziła, że jej Alyssa jest czymś w rodzaju "personifikacji Los Angeles". Zgubnym wpływom miasta i jego czarowi ulegają także główni bohaterowie, przez co możecie nie polubić się z nimi od pierwszego odcinka.
Serial bierze na klatę popularne w Stanach Zjednoczonych przekonanie, zgodnie z którym ludzie robiący karierę w LA to fałszywi oportuniści i toksyczni wazeliniarze. Choć na pierwszy rzut oka klika Mai wydaje się być potwierdzeniem tezy, w każdym kolejnym odcinku twórcy odchodzą od stereotypów na rzecz złożonych portretów psychologicznych. Nie każda z postaci doczekuje się wątku, który wynagrodziłby pierwsze negatywne wrażenie, niemniej druga połowa sezonu sprawiła, że chciałem pokręcić się po Los Feliz z tymi "toksykami" nieco dłużej.
Jak zatem zrobić karierę w Los Angeles i nie zwariować? Debiutancka odsłona "Kocham LA" nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Warto jednak obejrzeć serial, by dowiedzieć się, co robią bohaterowie, by nie doprowadzić do tego stanu. W tym roku mieliśmy już niezłe "genziarskie" tytuły (w maju młodszych ludzi udawali aktorzy z "Nadrabiaj miną", a "Dorośli" od FX wypełnili sitcomową lukę po "Przyjaciołach"), ale niewykluczone, że to właśnie Rachel Sennott uchwyciła zeitgeist w najlepszym wydaniu. Kto wie, może nawet nie zwariuje w międzyczasie.