"Master of None"
Netflix ostatnio produkuje seriale tak, żeby zaspokoić dosłownie każdy gust, a mnie szczególnie cieszy to, że znajduje się tu miejsce dla niszowych komedii. Choć troszkę mnie dziwi, czemu "Master of None" nie zdobył większej popularności - pokochali go głównie krytycy, którzy już mu dali kilka prestiżowych nagród i na tym na pewno nie koniec. Publiczność wciąż chyba bardziej woli Aziza Ansariego jako Toma Haverforda z "Parks and Recreation".
Trudno powiedzieć, czemu tak jest - być może po prostu serial nie był wystarczająco promowany, w ogóle się o nim nie mówiło przed premierą, nawet zwiastun pojawił się w ostatniej chwili - niemniej jednak jeśli macie pięć godzin i lubicie współczesne seriale komediowe, zerknijcie na niego koniecznie. "Master of None" to komediowa Biblia trzydziestolatków z dużych miast, którzy mogą odnaleźć tu siebie i swoje lęki, zobaczyć relacje podobne do tych, w jakie sami się angażują, i uzależnionych od social mediów ludzi spędzających wolny czas w modnych knajpach, nie różniących się aż tak od tych z Warszawy czy Krakowa.
Ale na tym nie koniec. Aziz Ansari stworzył nie tylko trafny obraz pokolenia, które nie czuje presji, żeby dorosnąć, ale też opowiedział kilka świetnych historii z własnego życia. O rodzicach imigrantach, którzy wiele poświęcili, żeby zamieszkać w Ameryce. O strachu przed starością. O niezręcznych sytuacjach, które spotykają na przesłuchaniach aktora hinduskiego pochodzenia. O miłości, przyjaźni, o tym, co w życiu ważne, i o totalnych bzdurkach.
Serial jest przesympatyczny - tak jak główny bohater, grany przez Ansariego - inteligentnie napisany, zabawny i na swój sposób świeży, choć Ameryki nie odkrywa. A podziękowanie złożone przez jego twórców podczas gali Critics' Choice Awards, na której "Master of None" został ogłoszony najlepszą serialową komedią, rządzi w internetach do dziś.
.@alanmyang with my favorite line at Critics' Choice: pic.twitter.com/soQaFBkx87
— Aziz Ansari (@azizansari) January 18, 2016