Nasze podsumowanie tygodnia – serialowe hity i zero kitów!
Redakcja
6 listopada 2016, 19:03
"The Crown" (Fot. Netflix)
W tym tygodniu królowa jest tylko jedna i tak się składa, że należy do Netfliksa. Poza tym wyróżniamy "Młodego papieża", "Jane the Virgin", "Rectify" i nie tylko.
W tym tygodniu królowa jest tylko jedna i tak się składa, że należy do Netfliksa. Poza tym wyróżniamy "Młodego papieża", "Jane the Virgin", "Rectify" i nie tylko.
HIT TYGODNIA: Kulisy królewskiego życia w "The Crown"
Nie wiemy, ile odcinków "The Crown" zdążyliście już obejrzeć, więc nie będziemy rzucać wielkimi spoilerami (na bardziej szczegółowe teksty jeszcze przyjdzie pora), ale nie będzie nam to przeszkadzać w jeszcze jednej porcji zachwytów. Bo nowy serial Netfliksa jak najbardziej na takie zasługuje. "The Crown" to produkcja dokładnie taka, jaką miała być – ogromna i imponująca rozmachem, począwszy od najdrobniejszych detali przepięknych kostiumów, a skończywszy na olśniewających scenach plenerowych.
Obok tego ogromu jest jednak druga strona medalu, nie mniej interesująca, bo sprawiająca, że od serialu piekielnie trudno się oderwać. Są to kulisy królewskiego życia, które na co dzień pozostają zasłonięte przed wścibskim okiem opinii publicznej. Twórca "The Crown", Peter Morgan, podchodzi jednak do sprawy z wyczuciem i nie atakuje nas tanimi sensacjami i brukowymi skandalami. Jego wizja brytyjskiej monarchii to przede wszystkim historia fascynujących ludzi. Odkrycie, że za murem wyniosłości kryją się prawdziwe emocje, w tym mnóstwo pretensji i skrywanego żalu to ożywcze spojrzenie, nadaje bowiem ludzkie oblicze postaciom, których raczej byśmy o takie nie podejrzewali.
Zarówno Elżbieta, jaki i Filip czy cała reszta rodziny to postaci, o których można by długo dyskutować, a na nich przecież "The Crown" się nie kończy. To imponujące pod każdym względem widowisko. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Powrót do Paulie w "Rectify"
"Rectify" znów mnie przyjemnie zaskoczyło, bo zaserwowało w tym tygodniu na pozór zwyczajny odcinek, w którym chodziło o to, żebyśmy mogli się dowiedzieć, co słychać u rodziny Daniela i innych bohaterów z Paulie. Skoro nie ma Daniela, nie ma też magicznych momentów? Błąd! "Yolk", choć w wielu aspektach zupełnie przyziemny, wypełniony był po brzegi rzeczami dziwnymi, magicznymi, nadzwyczajnymi. Ktoś spędził burzę w namiocie, ktoś interesująco zinterpretował – przepiękny! – zachód słońca, ktoś pobłądził, ktoś ruszył do przodu, ktoś zaliczył randkę.
W pamięć zapadnie nam na pewno depresja Janet, jej wyznanie, że "musi pojechać go zobaczyć i upewnić się, że jest prawdziwy" – oraz ta przedziwna scena z supermarketu z tuzinem jajek w roli głównej. "Rectify" zawsze w niebanalny sposób potrafiło nam pokazać, że powrót Daniela do świata żywych jest trudny nie tylko dla niego samego, ale i dla rodziny. Obserwując zmagania Holdenów z codziennością, można nabrać przekonania, że tam już wszyscy nie żyją, a dryfują. Nie tylko Amantha i Janet, ale także Teddy, którego walka o Tawney to coś strasznie bolesnego. No i Jon, który stał się częścią rodziny i wyraźnie nie potrafi sobie znaleźć innego miejsca.
Wyjście Daniela z więzienia wpłynęło tak mocno na życie tylu osób, że nawet kiedy mamy taki odcinek jak "Yolk" – z założenia niezbyt głęboki, bo służący temu, aby sprawdzić, jak bohaterowie się mają po kilkumiesięcznej przerwie – raz po raz zrzucane są na nas emocjonalne bomby. Czasem z cudnymi zachodami słońca w tle. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Spotkanie na szczycie w "Westworld"
Choć w "Westworld" jak co tydzień nie brakowało atrakcji, w pamięci zostanie mi przede wszystkim jedna krótka rozmowa. Kto by się spodziewał, że tak szybko przyjdzie nam zobaczyć stających oko w oko dr. Forda i Mężczyznę w Czerni? Ci dwaj bez wątpienia bardzo istotni dla całej historii bohaterowie to równie intrygujące, co tajemnicze charaktery, więc spodziewałem się raczej, że ich spotkanie przypadnie gdzieś w kulminacyjnym momencie sezonu. Tymczasem doszło do niego już teraz i choć w gruncie rzeczy nie dowiedzieliśmy się niczego, te kilka zdań sprawiło, że nie mogłem oderwać wzroku od ekranu.
Dyskusja o poszukiwaniu głębszego sensu, labiryncie i tym, do czego prowadzi, jasno sugeruje, że tych dwóch mężczyzn zna się bardzo dobrze i niewątpliwie szanuje, ale też wyraźnie stoi po dwóch stronach barykady. W trakcie krótkiej rozmowy w powietrzu unosił się tak wyraźny zapach niewypowiedzianej groźby, że można go było poczuć nawet przez ekran. Pytanie tylko, który z rozmówców jest tu czarnym charakterem? A może są nimi obaj? Na odpowiedzi, o ile w ogóle będą jakieś konkretne, trzeba będzie jeszcze poczekać, a póki co należy się delektować faktem, że oto na małym ekranie mogliśmy oglądać w jednej scenie dwójkę tak charyzmatycznych postaci, jak Anthony Hopkins i Ed Harris. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Jane the Virgin" przerosła własny tytuł
Uff, wreszcie! Jane Villanueva straciła dziewictwo w wieku 25 lat, uszczęśliwiając tym samym siebie, Michaela i miliony widzów. "Chapter Forty-Seven", jak każdy odcinek serialu CW, wypełniony był po brzegi momentami zabawnymi i urokliwymi, ale przede wszystkim pokazał jedno. "Jane the Virgin" nie musi wcale być zgodna z tytułem, żeby bawić.
W tym momencie nie ma znaczenia to, że tytułowa bohaterka jest mężatką z dzieckiem, prowadzącą, miejmy nadzieję, całkiem udane życie seksualne, a nie ciężarną dziewicą. Oczywiście, ta historia zawsze będzie w jakiś sposób determinowała jej życie, ale teraz możemy już ją włożyć do szuflady z napisem "przeszłość". "Jane the Virgin" obrała inny kierunek, niż wielu z nas się spodziewało, odpuściła sobie dramaty i trójkąt miłosny, w zamian dając swojej telenowelowej heroinie szczęśliwe życie z mężem i synem.
Nie wiem co dalej, ale na razie jesteśmy świadkami tego, jak "Jane the Virgin" przerosła własny tytuł, odpuściła sobie typowo telenowelowe chwyty i po prostu skupiła się na samej Jane. I to działa – 3. sezon jak na razie jest świetny, choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to dopiero początek. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Poszukiwania kurtki w "Atlancie"
Tylko ten serial mógł nam zafundować finał sezonu skupiający się na tak prozaicznej czynności, jak szukanie kurtki zaginionej podczas imprezowej nocy. Łatwo się oczywiście domyślić, że nie o część ubioru tu chodziło, lecz to wyszło na jaw dopiero na sam koniec. Wcześniej zaś byliśmy świadkami kolejnego surrealistycznego odcinka, który prowadził nas przez klub ze striptizem, polowanie na pewnego, dziwnego kierowcę Ubera i szereg rozmów, wśród których zdarzały się takie zupełnie błahe, jak i całkiem poważne.
"Atlanta" zakończyła naprawdę znakomity sezon w sposób idealnie go podsumowujący, bo nijak nie pasujący do wizerunku typowego finału. Nie było wielkich wydarzeń ani cliffhangera, za to w jednej chwili dowiedzieliśmy się, że Earn (Donald Glover) przeszedł w ciągu dziesięciu odcinków bardzo długą drogę i być może cała ta historia skończy się dla niego dobrze. Choć to raczej zbyt stereotypowy wniosek, by tu pasował. Tak czy inaczej, odcinek "The Jacket" to kolejny mocny punkt serialu, który całkiem niespodziewanie stał się jedną z najlepszych rzeczy, jakie widzieliśmy tej jesieni. I tylko jednej rzeczy nie mogę twórcom wybaczyć – dlaczego nie zobaczyliśmy, co stało się z Dariusem (Keith Stanfield) po zjedzeniu dwóch skrętów?! [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Niska z "Humans" mówi, że jest człowiekiem
Marcin jest zachwycony drugą odsłoną brytyjskiego "Humans", mnie ta bieganina podoba się znacznie mniej – wydaje mi się, że serial jest bliski wpadnięcia w pułapkę hollywoodzkiego sequela. Czyli więcej, szybciej i kompletnie bez sensu. To jednak temat na inną dyskusję, bo wszystko dopiero przed nami.
W premierze 2. sezonu wyróżniła się jedna osoba, która zapracowała na swój własny hit. Ta osoba to Niska – i zadziwiająca w tej roli Emily Berrington. Świetnie patrzyło mi się na sceny z Berlina, w których androidka, poszukując prawdy na swój temat, przeżywała romans z poznaną w klubie dziewczyną i układała sobie zupełnie ludzkie życie, szukając inspiracji w filozoficznych tezach. Kibicowałam jej w każdym sekundzie i pewnie po części też dlatego ostatnia scena zrobiła na mnie aż takie wrażenie.
Niska wróciła do Wielkiej Brytanii, by oznajmić – już za chwilę całemu społeczeństwu – że jest człowiekiem, i ponieść za to prawdopodobnie bardzo wysoką cenę. Nie mogę się doczekać ciągu dalszego tej historii, wydaje mi się, że musi być i będzie przejmująca. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Echa homilii, Grenlandia i Jimi Hendrix – "Młody papież" robi się coraz dziwniejszy
Jeśli spodziewaliście się, że trzeci i czwarty odcinek (liczymy według dat premier w polskim HBO) serialu Paolo Sorrentino nieco rozjaśnią całą tę historię, to zapewne jesteście teraz mocno skonfundowani. Wprawdzie momentami "Młody papież" podąża dość klarowną ścieżką, tworząc obraz Piusa XIII jako złowrogiego, radykalnego papieża, który nie idzie na żadne ustępstwa ani wobec wiernych, ani kleru, ani wizji wiary, którą wyznaje. Jednak pomiędzy tymi łatwymi do zrozumienia momentami są też takie, które wymykają się wszelkim klasyfikacjom.
Łatwo byłoby powiedzieć, że Lenny Belardo to papież utkany na najgorszych możliwych stereotypach, taki, według którego homoseksualizm należy ścigać na równi z pedofilią (choć przyznaję, że pomysł zsyłania nieprzychylnych sobie kardynałów na Alaskę ma pewien urok), ale byłoby to duże uproszczenie. Grany przez Jude'a Lawa bohater to postać niejednoznaczna, momentami sprawiająca wrażenie jedynego człowieka w Watykanie, który naprawdę wierzy i rozumie Boga, innym znów razem pozoranta, który zjadł wszystkie rozumy. A pomiędzy tym wszystkim trafiają się tak niecodzienne sceny, jak wizyta grenlandzkiej pani premier czy widok kangura w papieskich ogrodach.
Wszystko to sprawia, że wyróżnić "Młodego papieża" za coś konkretnego jest trudno – całość to bowiem tak specyficzna i nierozerwalnie ze sobą połączona, że ogląda się ją jako jeden, długi, abstrakcyjny seans. Jeśli jednak miałbym wyróżnić tylko jeden element, to wybór pada na fantastyczną czołówkę, doskonałą od wariacji na temat Hendriksowego "All Along the Watchtower" aż do… zobaczcie sami. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Adam Scott znów szatańsko zabawny w "The Good Place"
Adam Scott tydzień temu zdobył moje serce jako demon, który przyjechał zabrać Eleanor do Złego Miejsca. Wydawało mi się, że tego, co zobaczyliśmy wtedy, aktor już nie przeskoczy, a jednak się udało – zarówno jemu, jak i scenarzystom. Scena, w której oznajmił, co zrobiłby z jednorożcem, sprawia, że wciąż śmieję się do siebie w niespodziewanych momentach. A przecież to nie koniec! Sposób, w jaki Trevor zwracał się do bohaterki granej przez Kristen Bell i próbował jej "sprzedać" piekielne tortury, był po prostu przecudny.
Nerd z "Parks and Recreation" w ciągu 20 minut ostatecznie udowodnił, że równie dobrze może grać pełnego wdzięku totalnego palanta. To zadziwiająco wręcz udany casting, a na dodatek Trevor był tylko jedną z atrakcji jesiennego finału "The Good Place". Wszystko było super, począwszy od okoliczności śmierci obu dziewczyn o imieniu Eleanor, przez demoniczną imprezę u Michaela (próbowaliście kiedyś spożyć posiłek bez porno w tle!?), aż po kończący odcinek cliffhanger. Ciąg dalszy niestety dopiero w styczniu. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Diabeł tkwi w szczegółach, czyli jak "The Missing" tka emocjonalną sieć
Drugi sezon "The Missing" praktycznie co tydzień serwuje nam takie scenariuszowe niespodzianki, że trudno przejść obok nich obojętnie. Wyróżniamy ten odcinek, bo to już połowa sezonu i należy docenić sposób, w jaki jest poprowadzona cała historia. Choć zwroty akcji odgrywają tu bardzo istotną rolę i sprawiają, że mamy o czym myśleć pomiędzy odcinkami, są one tylko dodatkiem do emocjonalnego rollercoastera, jaki towarzyszy tutejszym bohaterom.
Obawiałem się, że nadmiar fabularnych zawijasów zaszkodzi serialowi, ale widać już jak na dłoni, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Owszem, scenariusz jest szalenie skomplikowany, ale w niczym to nie przeszkadza w budowaniu autentycznych portretów psychologicznych postaci – każda wycieczka w przeszłość pozwala lepiej poznać poszczególnych bohaterów i spojrzeć na nich pod innym kątem. Odkrywanie kolejnych elementów układanki jest fascynujące, ale przede wszystkim wiele mówi nam o przeżyciach wplątanych w tę historię osób i o tym, jak te wydarzenia na nich wpłynęły i ciągle wpływają. "The Missing" działa więc znów zarówno jako dramat psychologiczny, jak i pierwszorzędny kryminał – to co, macie swoje teorie? [Mateusz Piesowicz]
https://twitter.com/amieharkins/status/793938649838653440