El Camino, czyli film zaledwie poprawny
Wiem, że wystawiłam filmowi "El Camino" pozytywną notę i będę jej bronić, ale z perspektywy czasu myślę, że epilog historii Jessego Pinkmana był zwyczajnie niepotrzebny. Owszem, Vince Gilligan zrobił wszystko jak należy i w zasadzie trudno sobie wyobrazić inne zakończenie, bo zabicie Jessego czy wsadzenie go za kratki byłoby zwykłym okrucieństwem.
Ale na tym polega część problemu – "jak należy" nie pasuje do wybitnego serialu, jakim było "Breaking Bad". Serialu, w którym chaos biorący się stąd, że zwykły gość w średnim wieku postanowił zostać narkotykowym królem, napędzał fabułę. Byliśmy na każdym kroku zaskakiwani, oszałamiani i wyprowadzani w pole. Bohaterowie robili rzeczy, o które ich nie podejrzewaliśmy, fundując nam jazdę bez trzymanki. Akcyjniak w różnego rodzaju odsłonach przeplatał się z mocnym dramatem psychologicznym. To było coś wielkiego i niezwykłego.
"El Camino" jest za to bardzo zwykłym ostatnim rozdziałem tej historii. I choć ogląda się go dobrze, a do tego trudno jest wyobrazić sobie, co można by tutaj zrobić inaczej, to jednak lekkie rozczarowanie jest. [Marta Wawrzyn]