Więcej seriali niż kiedykolwiek w historii i całe mnóstwo rozczarowań. Od "1983" i "The Romanoffs" aż po to, co Netflix zrobił z produkcjami Marvela – oto najgorsze rzeczy, jakie nas spotkały w tym roku.
"The Romanoffs", czyli wakacje twórcy "Mad Men" za 70 milionów
Matthew Weiner za sterami. 70 mln dolarów budżetu na osiem odcinków. Zdjęcia na trzech kontynentach, w siedmiu różnych krajach. Niesamowita, ogromna, wypełniona znanymi nazwiskami obsada. Intrygujący temat – ludzie, którym wydaje się, że są potomkami carskiej dynastii Romanowów. "Historia o tym, że wszyscy kwestionujemy to, kim jesteśmy i kim mówimy, że jesteśmy". Wszystko to razem złożyło się na naszą najbardziej oczekiwaną premierę jesieni, a pewnie i roku, bo nasza słabość do wszystkiego, co wiąże się z "Mad Men", jest naprawdę duża.
Liczyliśmy się z tym, że gigantyczny projekt Amazona może nie wypalić, ale porażki na taką skalę się nie spodziewaliśmy. Weiner dostał wolną rękę i stworzył koszmarek – kolosa na glinianych nogach, który bywa ładny, ale jest też totalnie pusty w środku i pozbawiony choćby odrobiny oryginalności. Niektóre odcinki wyglądały jak studenckie zabawy pt. "Jak skleić ze sobą jak najwięcej banałów w jeden film". Inne były niezbyt ciekawymi pocztówkami z różnych stron świata, przypominającymi ostatnie filmy Woody'ego Allena. W jednym Weiner – oskarżony o molestowanie przez dawną scenarzystkę "Mad Men" – próbował nam powiedzieć, kto tu tak naprawdę jest ofiarą.
Czasem dawało się znaleźć w tym chaosie coś fajnego, czasem zdarzały się nawet całe przyzwoite odcinki (jak "End of the Line" – ten, w którym Kathryn Hahn i Jay R. Ferguson pojechali do Władywostoku kupić sobie dziecko), ale biorąc pod uwagę, jak duże były oczekiwania, "The Romanoffs" to potężny zawód. To osiem poskładanych ze schematów historii z szablonowymi bohaterami, które rzadko działały każda z osobna i tym bardziej zawiodły jako całość. Nie tego się spodziewaliśmy po twórcy, który dał nam "Mad Men". [Marta Wawrzyn]